Niespotykany widok w Maceracie
to startująca na obrzeżach miasta rakieta, huragan, prezydent USA Barack Obama
lub ja konsumująca śniadanie już o godzinie 5 rano. Ciągle zmęczona, mimo
wypicia aż 2 mocnych kaw i obolała.
Nie mogłam spać przez całą noc
przez tego frajera Dragana, który wciąż ma wyłączony telefon i nie daje żadnych
oznak życia. Ivan też milczy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Travica mógł już
wrócić do mieszkania, a „męska solidarność” nie pozwala Zaytsevowi na telefon
do mnie, czy chociaż krótki sms, ale jestem jednak pełna nadziei, że atakujący
widział w jakim kiepskim byłam stanie i mnie oszczędzi.
Tak się nie dzieje. Nie dostaję
ani jednej wiadomości.
Zamawiam taksówkę i szykuję się
do wyjścia, wciąż trzymając gdzieś blisko siebie komórkę.
Pierwsze co robię po dotarciu
do pracy to sprawdzenie wszystkich szatni, hali i siłowni. Dopiero później idę
do swojego gabinetu, gdzie zajmuję się papierkową robotą, starając się
zapomnieć o tym, co wydarzyło się wczoraj, przedwczoraj i w ogóle w ostatnim
czasie. Na szczęście udaje mi się to i pochłonięta pracą nawet nie wiem, jak
udało mi się przetrwać te kilka godzin.
Do brutalnej rzeczywistości
przywraca mnie sekretarka, która nieśmiało wychyla się zza drzwi i pyta, czy
nie chciałabym przypadkiem kawy. Przez ten krótki okres jak tutaj pracuję
zdążyła już zapamiętać, kiedy robię sobie przerwę, jednak to raczej ze strachu
niż z uprzejmości do mnie.
- Poproszę – odpowiadam i
powracam do czytania dalszej części tekstu, gdy przypominam sobie właśnie o
Draganie, więc zanim dziewczyna zamknie drzwi, pytam, czy wszyscy są obecni na
treningu.
- Zaraz sprawdzę - mówi cicho,
ledwie słyszalnie i chowa się za drzwiami.
Nie ma sensu pochłaniać się
dalszej pracy, kiedy wiem, że nie będę w stanie się skupić. Czekam więc na
powrót dziewczyny, a moja palce nerwowo uderzają o powierzchnię biurka. Po
kilku minutach bezczynności, dźwięk ten zaczyna być irytujący, a moje palce
zmęczone, więc wstaję z krzesła i podchodzę do okna. Otwieram okno na oścież i
podpieram się o parapet.
Ciepły podmuch wiatru
przyjemnie muska moje ciało. Na moje usta wkrada się delikatny uśmieszek.
Pochylam głowę do tyłu i pozwalam sobie na chwilę zapomnienia.
Nie trwa to jednak długo, bo w
mojej głowie zaczynają powracać obrazy Dragana. Jego gesty, słowa, dotyk… Nie
zauważam jak po moim policzku spływa jedna łza, następnie druga, później
trzecia.
- Mogę się jeszcze pokazywać
publicznie, czy już ośmieszyłaś mnie na skalę ogólnoświatową? – słyszę znajomy
głos i aż podskakuję w miejscu.
Szeroko otwieram oczy i głośno
przełykam ślinę. Nie mam siły spojrzeć mu w oczy, a co dopiero odpowiedzieć.
Ton jego głosu nie jest już czuły, przez co jest mi jeszcze trudniej zrobić
cokolwiek.
Czy to możliwe, żeby Monica
Tieri, nazbyt pewna siebie i egoistyczna córka wielkiego biznsmena bała się
kogokolwiek?!
- Nie widziałem żadnego
reportera przed wejściem, więc przypuszczam, że jeszcze nie przegrałaś zdjęć,
albo nie masz internatu.
- Przestań… - mówię łamliwym
głosem.
To boli. To naprawdę, cholernie
boli.
- Nie akceptujesz prawdy? O tym
kim jesteś? O tym jaka jesteś?
Po moich policzkach płyną
kolejne łzy. W dodatku z coraz większą częstotliwością. Nie potrafię nad nimi
zapanować, a może nawet nie próbuję?
- Zresztą nieważne… - dodaje ze
zrezygnowaniem. Słyszę szelest papieru, który po chwili ustaje. – Na biurku
zostawiam ci rezygnacje z pra… - nie daję mu dokończyć, bo odwracam się, nie
zważając na swój okropny wygląd.
- CO?! – wrzeszczę. – Chcesz odejść
przez jakąś… przez jakieś… - miotam się. – NIE! – krzyczę i podchodzę do
biurka, gdzie porywam w dłonie dokument. Drę go na dwie części, później cztery
i nic nie warte świstki papieru podaję Draganowi. – Na pewno ci na to nie
pozwolę.
- Ty akurat nie masz tu nic do
gadania!
Jestem idiotką. Jestem kompletną
idiotką.
Siedzę na ziemi, oparta plecami
o maskę samochodu Travicy i czekam na niego. Chcę wszystko wyjaśnić, raz a
dobrze. Robi się chłodnawo, a ja nie mając ze sobą żadnej kurtki, płaszcza, czy
jakiegokolwiek innego okrycia, marznę.
W końcu, po dłuższym czasie
oczekiwania, Dragan zjawia się i na wstępie mierzy mnie wzrokiem.
- Co robisz? – pyta chłodnym
tonem.
- Chcę pogadać.
- Nie mamy o czym – zbywa mnie.
- Chyba jednak mamy… Dragan, bo…
- nie dane jest mi dokończyć, mój telefon daje o sobie znać.
Dokopuję się do niego w torebce
i przystawiam go do ucha.
- Cześć mamo – mówię na
wstępie.
- Monica… - wacha się chwile. –
Ojciec jest w szpitalu, w Rzymie.
- Słucham?!
- Jest z nim źle, bardzo źle.
Przyjedź proszę…
Roztrzęsiona rozłączam się, a
po moich policzkach już spływają łzy. Nie wiem kompletnie co się dzieje. Staram
się wybrać numer taksówki, ale nic nie widzę.
- Co się stało? Mo! – chłodny
ton głosu zniknął, teraz Travica mówi do mnie zatroskany, jednak nawet to nie
pomaga mi się choć trochę uspokoić. Mówię mu, że mój ojciec jest w szpitalu, w
Rzymie i że muszę tam jechać.
Nie pyta o nic więcej. Po
prostu sadza mnie na fotel pasażera i z piskiem opon odjeżdża.
Błagam, żeby to nie było nic
poważnego!
~*~
Sorki, sorki, sorki! Rozdział pisany na szybko, jakby co :D A ja muszę was przeprosić, że mnie tak długo tu nie było i jednocześnie przeprosić, że znowu mnie tak długo (albo dłużej) nie będzie! ;( Jestem w nowej szkole, wszystko tu jest właściwe nowe (dziwne! o.O) i mam full nauki! Jak tylko uda mi się coś naskrobać to wrzucam! :D Zapraszam też na mojego drugiego bloga! http://loves-looking-good-on-you.blogspot.com/
Och, troskliwy Dragan, how cute.
OdpowiedzUsuńJak ja się na prawdę szczerze cieszę, że wreszcie mogę przeczytać co dzieje się u Monicy i Dragana :) Brakowało mi ich.
OdpowiedzUsuńDziewczyna jest w zasadzie sama sobie winna takiego zachowania Travicy, ale i Dragan mógł zachować się inaczej, ale ma w końcu tą "męską dumę".
Pozdrawiam,
Dzuzeppe :*
Zdecydowanie wolę tego opiekuńczego Dragana :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znów jesteś :*
cudne <3
OdpowiedzUsuńGenialne opowiadanie :3 Czekam na kolejny rozdział! :D
OdpowiedzUsuńświetne kiedy kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńKiedy coś nowego?
OdpowiedzUsuń